Miałam takie niewinne marzenie z dzieciństwa – zaprzyjaźnić się ze słoniem. Nic dziwnego więc, że kiedy już znaleźliśmy się na Sri Lance, nie było opcji, by ominąć słoniowe atrakcje – wszak tak dużo słyszałam o dzikich słoniach niszczących uprawy na północy i tych żyjących w parkach narodowych na południu! Niestety wiele słyszałam też o cierpieniach azjatyckich słoni i ich wykorzystywaniu ponad siły. Dlatego muszę tu podkreślić, że „atrakcją” nie jest dla mnie ujeżdżanie słonia, karmienie go słodyczami czy otrzymywanie błogosławieństwa trąbą – tresowane słonie cierpią, a ich kręgosłupy nie są przystosowane do dźwigania ciężarów.
Wiele lat temu oglądałam dokument o Pinnawala Orphanage – sierocińcu dla słoni, który w swym pierwotnym założeniu miał być schronieniem dla porzuconych, rannych i kalekich zwierząt. W mojej głowie utrwalił się obraz słoniątek otoczonych troskliwą opieką wolontariuszy o wrażliwych sercach. Radosne kąpiele słoni w rzece, hasanie wśród zielonych traw, polewanie wodą z trąby w promieniach zachodzącego słońca, no cud, miód i orzeszki. Czerwona lampka zapaliła mi się, gdy zaczęłam przeglądać niedawno stworzone raporty o Pinnawala – czyżby przez ostatnie 15 lat coś tam się zmieniło? Czyżby słoniom działa się krzywda? Moje wątpliwości były tak duże, że w ostatniej chwili chciałam zrezygnować z wyprawy do sierocińca i spędzić dzień w Kandy. Ale uległam… I wiecie co? Takiego kaca moralnego jeszcze nigdy w życiu nie zaliczyłam! Jestem zła na siebie, że nie posłuchałam internetów ani nie zwróciłam uwagi na znaki wieszczące katastrofę. Ale po kolei…
Nie jedźcie do Pinnawala! Czyli sześć obrazów cierpienia

Obraz pierwszy. Zmowa
Wysiadamy z lokalnego autobusu, który przywiózł nas z Kandy – do Pinnawala mamy jeszcze 6 kilometrów. Jest już trochę późno, bo po 12.00, więc z bólem serca decydujemy się na rikszę. Ustalamy cenę, miejsce, wsiadamy, jedziemy. Jak wielkie jest moje zdziwienie, gdy po drodze do sierocińca zauważam kilka miejsc oferujących „elephant ride”! A jak wielkie jest moje zdziwienie, gdy po 3 kilometrach nasz rikszarz zatrzymuje się przed jednym z takich miejsc (szyld obwieszcza dumnie „Elephant Foundation”), mówiąc „jesteśmy na miejscu”! Zdezorientowani mówimy „Halo, panie rikszarzu, miałeś zawieźć nas do Pinnawala. Nie oszukasz nas – widzimy, że to nie tu”. Na co rikszarz: „Dajcie spokój z Pinnawala, tu jest lepiej, bo można przejechać się na słoniu”. Szczęki nam opadły. Przysięgam, tak wkurwionego Damiana jeszcze nigdy w życiu nie widziałam – jeszcze chwila a po wulgarnej wiązance wyzwisk poszłyby w ruch kamienie… Bo oczywiście rikszarz odmówił zawiezienia we właściwie miejsce, a pieniędzy sobie zażyczył. Smutny wniosek jest następujący: na fali popularności sierocińca powstało wiele mniejszych biznesów w okolicy. Tak, biznesów – nie mających na uwadze dobra słoni, a wyciągających kasę od turystów. Tak, biznesy te mają umowy z rikszarzami, by ci oszukiwali pasażerów. I tak, przez bramę ogrodzenia „Elephant Foundation” widziałam sporą grupę białych ujeżdżających w najlepsze stadko wymęczonych słoni.

Obraz drugi. Turysto, płać (słono)
Musimy się do tego przyznać – cena za wejście do sierocińca była dla nas szokiem. Głównie dlatego, że informacje na jej temat, które można znaleźć w internecie czy przewodnikach, są już od dawna (a na pewno od wielu miesięcy) przestarzałe, a na stronie Pinnawala oczywiście ani słowa o konkretach. Za osobę musieliśmy zapłacić 2 500 lankijskich rupii, czyli 70 zł – to cena za wejściówkę obejmującą obserwowanie kąpieli słoni w rzece. Naszły nas wątpliwości – do czyich rąk trafiają te pieniądze? Chyba nie muszę wspominać, że gdy tak staliśmy zasmuceni przed bramą, zleciało się stado rikszarzy oferujących zawiezienie w tańsze i lepsze miejsce, gdzie można pojeździć na słoniu?
Obraz trzeci. Łańcuchy
Pierwsze, co rzuca się w oczy po wejściu do sierocińca? Zwierzęta skute łańcuchami. Cóż, może inni zwracają uwagę na inne sprawy, bo pełno tam ludzkiego śmiechu i atmosfery beztroskiej zabawy. Jest w tym coś demonicznego, a na pewno głęboko przejmującego, gdy widzisz gromadę dokazujących, radosnych dzieciaków hasających wokół skutego łańcuchami słonia. W łańcuchach stoją i pracują słonie dorosłe, część z nich jest też uwiązana podczas kąpieli. Tak, tej radosnej kąpieli z oblewaniem wodą w promieniach zachodzącego słońca.
A czemu słonie pracują? W Pinnawala zwierzęta, między porą karmienia oraz czasem ochłody w rzece (obie „atrakcje” dostępne dla zwiedzających), przenoszą drewno i gałęzie, które później jedzą. Szybko dowiedzieliśmy się, że z ich odchodów tworzy się później ekologiczny papier, który oczywiście można zakupić jako oryginalny produkt sierocińca (i który jest eksportowany m.in. do USA czy Australii). Podobno pieniądze ze sprzedaży wspierają Elephant Orphanage. Jak jest naprawdę? Oj, chcielibyśmy to wiedzieć.






Obraz czwarty. Ból i strach
Nie trzeba być specjalistą od psychologii zwierzęcej, by zauważyć, na czym bazują relacje słoni i ich opiekunów. Nie, nie jest to międzygatunkowa, latami wypracowana przyjaźń. To strach przed bólem. W przypadku malutkich słoni „opiekunowie” (nie potrafię już napisać tego słowa inaczej niż w cudzysłowie) używają cienkich bambusowych kijów, bijąc słoniątka o wiele częściej, niż wydaje się to potrzebne. Podczas karmienia mlekiem, gdy wszyscy zgromadzeni byli wokół wybiegu, rzuciłam okiem, co dzieje się w pobliskiej zagrodzie. Spotkałam tam chłopaka bijącego kijem stojące słoniątko. Zupełnie bez celu. Gdy tylko mnie zauważył, natychmiast przestał i zaczął głaskać zwierzaka – chyba próbował ustawić się do zdjęcia.
Dorosłe słonie są natomiast traktowane o wiele ostrzej. W ruch idzie owiany złą sławą bull hook – specjalny kij zakończony hakiem. „Opiekunowie” wiedzą, w które miejsca na słoniowym ciele wbić ostrze, by sprawić jak największy ból. Początkowo żywiłam nadzieję, że oni tylko tak nim straszą, a używają w wyjątkowych sytuacjach, na przykład, gdy słoń staje się agresywny… Ale nie. Hak służy w Pinnawala do zmuszenia słonia, by się położył w wodzie, do przyprowadzenia go w wybrane miejsce na życzenie turysty, do popędzenia, gdy zwierzak ociąga się z podniesieniem bali drewna. I niech mi nawet nikt nie próbuje wmówić, że słoń ma grubą skórę i go to nie boli, jeśli na własne oczy widzę stare rany i lejącą się świeżą krew…



Obraz piąty. Ludzka głupota
Przyglądamy się karmieniu mlekiem słoniątka. Na tę atrakcję trzeba wykupić osobny bilet – machasz nim przed oczami „opiekuna”, po czym dostajesz butelkę i karmisz berbecia. Pod koniec zwierzak często nie ma już ochoty na mleko, ale kto by się tym przejmował. Ludzi coraz mniej, więc „opiekunowie”, zamiast mieć oko na malucha, urządzają sobie pogaduchy. Nagle widzę, że dziewczyna po mojej lewej stronie wyciąga… lizaka. I tak, próbuje nim nakarmić słoniątko. Nie wierzę w to, co widzę – słoniątko błyskawicznie połyka słodkości. Razem z patyczkiem. Puste dziewczę śmieje się perliście, jej koleżanka cyka fotki, no niezły ubaw. Próbuję poinformować o sytuacji „opiekunów”… Ale wszyscy mnie zlewają. No tak, kogo obchodzą problemy żołądkowe słoni w sierocińcu dla słoni.

Obraz szósty. Cyrk
Co zrobi „opiekun”, gdy słoniątko nie ma już ochoty na mleko? Pociągnie je za ucho i zarządzi karmienie siłą. Co zrobi „opiekun”, gdy słoń, podczas pory kąpieli, nie chce podejść do uśmiechniętego turysty marzącego o strzeleniu sobie fotki ze słoniem? Użyje haka, brutalnie wbijając go pod słoniowe ucho i ciągnąc z całej siły.
Niech mi ktoś powie, że to nie jest cyrk, gdy rosyjskie, wytworne damy karmią przejedzonego malucha mlekiem z butelki, gdy w ogóle samo karmienie staje się atrakcją, gdy „opiekun”, za możliwość zdjęcia z „jego” słoniem, bierze od młodych Chinek 400 rupii… Niech ktoś mi powie, że to nie jest cyrk, gdy zgraja turystów rzuca się na słoniątko, by za wszelką cenę je dotknąć, a przy tym zrobić niezapomniane selfie.




Cały sierociniec przypomina połączenie jakiegoś pieprzonego obozu pracy z tanim cyrkiem właśnie. Po pierwszych 10 minutach spędzonych tam rozryczałam się jak dziecko. Potem zacisnęłam zęby. Obserwując kąpiące się słonie, próbowałam dopatrzyć się w ich życiu jakichś szczęśliwych chwil – wydawały się zrelaksowane i beztroskie, gdy „opiekunów” nie było w pobliżu, gdy mogły przejść na drugą stronę rzeki, spłatać jakiegoś figla (na przykład ukraść klapki pozostawione na skale), poznawać trąbą otaczający świat czy po prostu być ze sobą w stadzie, prowadząc słoniowe życie. Czar pryskał, gdy w ruch szły haki, brutalność, siła, łańcuchy, przymus – gdy można było spojrzeć w smutne i przerażone słoniowe oczy. Po wizycie w Pinnawala rozmawialiśmy z Damianem długo i emocjonalnie. Tak bardzo żałuję, że nasze pieniądze przyczyniły się do rozwoju takiego miejsca jak ten sierociniec. To chyba jedna z najgorszych rzeczy, jakie zrobiłam w życiu.




Ja wiem, że słonie z Pinnawala mogły mieć gorzej. Mogły wozić na sobie całymi dniami ciężkie tyłki turystów, stać cały dzień w upale przywiązane łańcuchami w jakiejś hinduistycznej świątyni bez szansy na zabawę w wodzie, stresować się podczas uroczystych pochodów pełnych hałasu i fajerwerków… Mogły też urodzić się kilkaset lat temu i ginąć na polu bitwy. Młode mogły być rozdzielone od matek i za pomocą bolesnej, wycieńczającej tresury być „uczone” malowania obrazków lub na amfetaminie pracować przy wycince lasów. Mogły być odseparowane od stada i, skazane na kontakt z nieczułym na ich potrzeby człowiekiem, stać się maszynką do zarabiania pieniędzy, a nawet być sprzedane do cyrku… Mogły. Dlaczego jednak ludzie, którzy tworzą sierociniec mający z założenia chronić słonie przed ludzkim okrucieństwem, pozwalają na zaistnienie w nim cierpienia, strachu, znieczulicy i ludzkiej głupoty? Dlaczego pracownicy i wolontariusze zachowują się, jakby dopiero co ściągnięto ich z ulicznego pochodu lub słonio-trekkingu po dżungli, gdzie dla zabawy znęcali się nad tymi pięknymi olbrzymami?
Zajrzyjcie do Uda Walawe! Cztery obrazy wolności
Zupełnie inne przeżycia towarzyszyły nam podczas safari w Uda Walawe, jednym z największych parków narodowych Sri Lanki, słynącym właśnie z obecności słoni. Na powierzchni 306 km2 żyje około 600 słoni – sporo miejsca mają, skubane!
A było to tak.
Obraz pierwszy. Poranne przywitanie
Oto więc jedziemy na spotkanie ze słoniami. Tym razem z tymi, które miały szczęście urodzić się w parku narodowym i żyć wśród natury, przy delikatnej tylko ingerencji człowieka, który pomaga podczas urazów czy choroby. Szósta rano, zaspani jesteśmy okrutnie, jeep pędzi, zimno nawet w polarze, a we włosach hula wiatr. Z lekka nieprzytomni obserwujemy wschodzące słońce, po czym przekraczamy granicę parku. Widzimy inne jeepy, ale dość szybko następuje rzecz niesamowita – nasz kierowca skręca nagle w boczną ścieżkę (jego bystre oko zauważyło słoniową kupę :)), przepuszcza inne auta, potem wyjeżdża, wyłącza silnik… I oto są – wychodzą nam na spotkanie. Chociaż nie do końca nam. Właściwie sprawiają wrażenie, jakby nic sobie z naszej obecności nie robiły. W ciszy obserwujemy, jak dwa samce, zupełnie zrelaksowane, podchodzą do siebie i witają się trąbami. „Cześć Michał, co tam po nocce, dobrze spałeś?”, „A wiesz Marcin, nie bardzo, bo taki mnie złapał głód nad ranem, że musiałem wstać i poobgryzać o tamte drzewo”. Gdy inne jeepy orientują się w sytuacji i podjeżdżają do nas – uciekamy jak najprędzej. Słonie także.

Obraz drugi. Prosto w serce
Trzy samice spoglądają na nasze auto bez strachu – chyba przyzwyczaiły się nieco do tych maszynowych zwierząt, bo szybko wracają do swoich zwyczajnych czynności. Jedna zajęta jest obgryzaniem liści na drzewie. Dwie – wyrywają rośliny z ziemi. Zafascynowani widzimy, jak wielką pracę musi wykonać trąba słonia, ile mięśni musi pracować, by zielenina trafiła do mordki. Zaczyna być upalnie – dla ochłodzenia obrzucają się zatem ziemią. Widzimy więź między słonicami (czyżby matka i córka?) – tulą się do siebie, jedna drugiej grzebie trąbą w pysku… „Ej, Hela, kamień ci utkwił między piątką a czwórką, daj pomogę!”. Na te scenki można patrzeć godzinami.
Czasem jedna ze słonic podnosi głowę, zamyśla się. W pewnym momencie dzieje się coś niewytłumaczalnego – podchodzi do mnie na wyciągnięcie ręki i spogląda głęboko w oczy. Boję się poruszyć, boję się oddychać – mam wrażenie, że słonica patrzy właśnie w mroki i blaski mojej duszy, coś analizuje, po czym przyjmuje to, jaka jestem. Nie ma w niej agresji ani strachu, jest za to akceptacja i tony słoniowego spokoju. Wszystko trwa może minutę – ale dla mnie to jeden z najbardziej magicznych momentów w życiu. Słonica odwraca wzrok, macha trąbą i wraca do reszty stadka.
Nasz przewodnik kwituje sytuację: „Słonie lubią dobrych ludzi. Od tych złych uciekają”. Chciałabym w to wierzyć 😉



Obraz trzeci. Pełna obstawa
Gdy jeep podjeżdża zbyt blisko stada słoni, w którym znajduje się maluch, zwierzaki nie są już takie ufne. Słonie zrobią wszystko, by chronić młode osobniki – otaczają je kołem, groźnie trąbią i uderzają trąbami o ziemię. Po takim spektaklu zostajemy skutecznie odstraszeni i wycofujemy się czym prędzej, zachwyceni słoniową solidarnością i opiekuńczością.


Obraz czwarty. Czy te oczy mogą kłamać?
Tak, wszystko można znaleźć w oczach słonia. W Pinnawala w wielu słoniowych spojrzeniach ujrzeliśmy zmęczenie, smutek, osowiałość, chorobę psychiczną, zrezygnowanie, strach na widok haka, pojawiły się nawet łzy. W parku narodowym – spokój, zrelaksowanie, radość ze spotkania słoniowego kumpla, złość skierowaną w stronę jeepów, gdy trzeba było chronić młode. Emocje zdrowe, naturalne, czyste. Które oczy wybieracie?


Uwierzcie mi – wielkim przeżyciem jest spotkanie ze szczęśliwym, zrelaksowanym słoniem. Takim, który nie musi stać uwiązany w boksie, za to może wędrować kilometrami tak jak lubi i brać kąpiel wtedy, kiedy ma na to ochotę. Rewelacyjna jest możliwość obserwowania stada – czasem na wyciągnięcie ręki, czasem z oddali – najlepiej tak, żeby słonie nie zorientowały się, że ktoś je podgląda. I to spojrzenie w słoniowe oczy – bezcenne.
Niestety istnieje też rysa na wizerunku parku narodowego. Okazuje się, że Uda Walawe nie potrafi poradzić sobie z bezmyślnymi turystami, którzy podchodzą do granic parku i próbują karmić słonie owocami i słodyczami. Zwierzaki, które nauczyły się przyjmować te kłopotliwe prezenty, mają potem problemy zdrowotne (naturalnie ich dieta jest zgoła inna), a weterynarze – pełne ręce roboty.
Może ktoś odczuwa potrzebę ujrzenia słonia w niewoli, nakarmienia go, dotknięcia, może nawet przejechania się na jego grzbiecie. Wtedy mam do takiej osoby małą prośbę: zanim wejdziesz do Pinnawala lub wsiądziesz na grzbiet słonia (czy też weźmiesz udział w innej słoniowej atrakcji), zastanów się, jak doszło do oswojenia tego pięknego zwierzęcia – ile musiało się nacierpieć i jak bardzo może boleć głowa, kiedy ktoś wbija głęboko w skórę metalowy hak.
Jeśli chcecie się dowiedzieć, na czym dokładnie polega ciężki los słoni w Azji, polecam artykuł: KLIK
Informacje praktyczne:
Pinnawala Elephant Orphanage:
Omijajcie to miejsce szerokim łukiem!
Uda Walawe:
- Z czystym sercem na nocleg przed safari możemy polecić guest house Walawa Park View. Bardzo uczciwi, uczynni ludzie – jedną porcję kolacji dostaliśmy, ku naszemu zaskoczeniu, za darmoszkę, pokoje czyste i schludne, dobry kontakt. Wystarczy przejrzeć ich księgę gości.
- Uważajcie na rikszarzy – w Udawalawe wszyscy mają zmowę z jednym hotelem, gdzie zawożą zbłąkanych, zmęczonych turystów (nawet jeśli ci podają inną nazwę miejsca docelowego). Prawdopodobnie, gdy podacie nazwę naszego guest house’u, będą udawać, że nie wiedzą o co chodzi, wyciągną telefon i spróbują nagonić was na wyżej wspomniany hotel. Nie przejmujcie się i łapcie autobus lub idźcie tam na piechotę – max 10 minut od miasteczka i zobaczycie szyld po prawej stronie.
- Cena za wejście do parku dla obcokrajowca 2950 rupii lankijskich (80 zł). Koszt wynajęcia jeepa z przewodnikiem to dodatkowe 3500 rupii (95 zł). Najlepiej zgadać się z inną grupką i wynająć jeepa wspólnie, wyjdzie taniej. Choć z drugiej strony – im mniej ludzi w jeepie, tym spokojniej i ciszej.
- Naszym kierowcą i zarazem przewodnikiem był właściciel guest house’u – Mohan Rathnaka. Polecamy go z uwagi na świetne umiejętności tropienia zwierzaków oraz przejażdżkę po bocznych drogach, którymi nikt inny się nie przemieszcza – dzięki temu nie jedziemy w korowodzie jeepów, nie straszymy zwierząt i mamy szansę zobaczyć więcej. Jego niezbyt mocną stroną jest natomiast angielski – bardziej skomplikowane pytania dotyczące dzikiej przyrody lepiej zadać wujkowi Google 😉 Kontakt do Mohana: (+74) 071 4555546
- Najlepiej park zwiedzać rano, tuż po wschodzie słońca. Po południu często się chmurzy i pada. Podobno warto zajrzeć do parku również przed zachodem słońca (wtedy łatwiej spotkać zwierzęta przy wodopoju) – tego jednak nie sprawdzaliśmy.
- Jeśli wybierzecie innego przewodnika – pilnujcie, by nie wiózł Was po rozjechanych przez inne jeepy ścieżkach. Niech skręci w mniej oczywiste miejsca. Nasz przewodnik miał swoje ścieżki, dzięki czemu po drodze nie spotykaliśmy innych jeepów. Zamiast tego – nasza trójka i dzika przyroda.
Uwaga! W Uda Walawe widzieliśmy nie tylko słonie. Pod kołami jeepa non stop przebiegały warany i pawie, zbiorniki wodne obstawione były przez dławigady indyjskie (ptaki z rodziny bocianów), co i rusz pojawiały się jelenie aksis, orły, zimorodki i pelikany, nad głowami skakały nam makaki i hulmany, w co większych „kałużach” kąpały się wiecznie przeżuwające bawoły indyjskie, udało nam się wypatrzeć krokodyle, widzieliśmy też kury cejlońskie, narodowe ptaki Sri Lanki oraz… przemykającego szybko jeżozwierza (rzecz raczej niespotykana za dnia)! Krótko mówiąc – Uda Walawe to niesamowity misz-masz przyrodniczy, rewelacyjna okazja do kontaktu z dziką naturą i poznania kilku gatunków zwierzaków, o których istnieniu wcześniej się nie wiedziało. A, podobno żyją tu też lamparty! 😉
8 maja 2015
Pięknie i wzruszająco
13 maja 2015
Cudowne SŁONIOwrażenia!!! *.* A co do pierwszego miejsca odwiedzin – ażby się chciało zrobić wielkie pospolite ruszenie wyzwoleńcze… ech
8 marca 2016
[…] Marta: Dobre miejsce dla sadystów. Ten „sierociniec” to połączenie cyrku, maszynki do zarabiania pieniędzy i obozu pracy. Jeśli los zwierząt nie jest Ci obojętny i masz najmniejszej ochoty dokładać się do tego interesu – trzymaj się od Pinnawala z daleka! Zamiast tego polecam obserwację słoni na wolności oraz wspieranie godnych zaufania organizacji działających na rzecz zwierząt. Dlaczego? Tutaj wyjaśnienie: Słonie na Sri Lance. Cała prawda o Pinnawala i Uda Walawe. […]
31 maja 2016
Dzięki za ten cały artykuł, natknęłam się kiedy szukałam gdzie dokładnie znajduje się Pinnawala z zamiarem odwiedzenia tego miejsca. Teraz nawet wołami by mnie tam nie zaciągnęli, pewnie wyszłabym z płaczem… Najbardziej mi szkoda ze jesteśmy bezradni i nie można w żaden sposób wpłynąć na zachowanie opiekunów. A ja naiwna myślałam ze to prawdziwy sierociniec…. Za to safari odwiedzę z przyjemnością 🙂
29 września 2016
Gratuluje Wam tak wspaniałego pouczającego i wartościowego bloga, wybieram się na Sri Lanke i jeszcze godzinę temu niewiele o niej widziałam , dzięki Wam zaczynam czuć klimat tego miejsca … dziekuję
4 października 2016
Szukałam informacji o Pinnawale ponieważ zawsze zapala mi się czerwona lampka gdy słyszę o „sierocińcu” „fundacji” chroniącej zwierzęta w Azji. I tym razem standardowo okazało się, że w tej części świata w poważaniu mają zwierzęta a liczy się wyłącznie zysk z turystyki, coś jak Tiger Temple w Tajlandii. Dziwię się, że ludzi dalej bawią takie rozrywki, pytanie tylko, czy odwiedzający takie miejsca są tak głupi, że nie zdają sobie sprawy jakim kosztem mają selfie ze słoniem, czy mają to po prostu w dupie. Bardzo się cieszę, że trafiłam na ten wpis i dobrze, że opisaliście to miejsce, dzięki temu wiele ludzi może ominąć je szerokim łukiem. Pozdrawiam serdecznie
7 grudnia 2016
Właśnie jesteśmy w Uduwalawe. Skorzystalismy z Waszej rady i śpimy u pana Mohana, a jutro jedziemy na safari 🙂 Pinnawala odpuszczamy, nawet miejscowi nie polecają tego miejsca 🙂 Przykre to jest bardzo, ze te wszystkie azjatycke ”sanktuaria i sierocińce” to tak naprawdę przykrywka 🙁 Pozdrawiamy, Kasia i Mateusz
7 grudnia 2016
Bardzo się cieszę, że post się komuś przydaje! Wspaniałych słonio-wrażeń Wam życzę 🙂 Dajcie znać, jak było i ile słoni udało Wam się wypatrzeć. No i pozdrówcie Mohana 😉
8 grudnia 2016
Hej. Wróciliśmy już z safari. Niestety Mohan nie jechał z nami. Mieliśmy za kierowcę jakiegoś młodego chłopaka, na miejscu dostaliśmy dodatkowo przewodnika. I co się okazało, zupełnie nie znającego się na zwierzętach 🙂 Chyba było mu łyso, bo większość ptaków wypatrzyłam ja i znałam ich pełne nazwy 🙂 A dla niego orzeł to tylko orzeł, nieważne, że trzy różne gatunki 😛 Kameleon nie był kameleonem tylko agamą 🙂 Bardzo nas to rozczarowało, bo liczyliśmy na jakieś fajne informacje. Co do słoni to sporo widzieliśmy i jednego takiego naprawdę malutkiego, śmiesznie trąbką sobie machał 🙂
Generalnie dość krótko jeździliśmy po parku, umawialiśmy się zupełnie na coś innego. A na koniec przewodnik jeszcze stwierdził, że trzeba mu dodatkowo zapłacić bo on jest tylko wolontariuszem i żyje z napiwków 😛 Aha, wierzę w to 🙂 Mateusz dał mu 200 rupi, to stwierdził, że to bardzo mało. Gdyby go nie było byłoby dużo lepiej, a tak popsuł nam całą wycieczkę .Chociaż tyle dobrego, ze mamy super foty 🙂 Pozdrawiamy K i M.
16 grudnia 2016
Rok temu byłem w Uduwalawe i też nas wyrolowali z czasem. Po parku jeździlimy z 1,5 godziny, miało być 3 🙂 Kasę( niemałą) to potrafią wziąć od człowieka, ale wywiązać się z umowy to już nie. Szkoda, że wszędzie białych traktuje sie jak maszynke do robienia hajsu…
8 grudnia 2016
Znasz może jakieś inne placówki, fundacje czy organizacje pomagające słoniom?
16 grudnia 2016
Jest coś na północy Tajlandii, ale nie pamiętam dokładnie gdzie..
14 grudnia 2016
Przykre to co czytam na koniec. jak najmniej zapłacić, nie dać napiwku. Ci ludzie naprawdę żyją z tipów. Tak jak prawie na całym świecie. Nad losem zwierząt się użalacie (słusznie), ale ci ludzie muszą z czegoś żyć!. Akurat teraz z turystów. Ja rozumiem, że każdy chce jak najtaniej (ja też) ale nie kosztem bliźniego! W podróży ważna jest też wspaniałomyślność i dzielenie się z bliźnim. A tu: wiemy wszystko lepiej, a oni każą sobie płacić!
16 grudnia 2016
Sorry, ale nam pieniądze z nieba nie lecą. Nie rozdajemy kasy na lewo i prawo. Facet chyba był tam za karę i nie tylko my mielismy takie wrażenie, ale inni ludzie z grupy również. Jego wiedza na temat zwierząt, żadna, ”o, to słon a tu ptak”, na pytanie jaki, zmieniał temat 🙂 Dwa dni póżniej w Sinharaja, lesie desczowym mieliśmy super przewodnika, i dostał od nas spory napiwek 🙂 Tak więc nas nie oceniaj, bo my chętnie się dzielimy, ale tylko jak ktoś na to zasłuży, a cwaniakom mówimy NIE.
16 grudnia 2016
Ja tipów nie daję, bo niby z jakiej racji? Płacę niemało za bilety wstępu i jeszcze mam komus dać bo co? Bo żyje w biednym kraju i to go upowąznia do wyciągania rąk? Ci co daja to źle robią, bo sami ich rozbestwiają i rozleniwiają.
10 lipca 2017
Fantastyczny wpis. Już wiemy gdzie jechać 🙂 Zastanawiam się czy pamiętacie jak się tam dostaliście? w okolice parku dojeżdża jakiś autobus (mam na myśli przejazd z innego miasta do jakiegoś blisko parku, z którego po noclego można wyruszyć na przejażdżkę jeepem). Pod koniec września jedziemy, właśnie próbuję ułożyć trasę transportem publicznym i trochę się gubię… Za wszystkie porady będę bardzo wdzięczna!
12 lipca 2017
Cześć Ola! Do Uda Walawe jechaliśmy z Dalhousie (czyli spod Adam’s Peak) autobusem, takim zwyczajnym, lankijskim, lokalnym. Wyruszyliśmy koło godziny 13:00 i zajęło nam to cały dzień. Po drodze raz musieliśmy się przesiąść, ale niestety nie pamiętam w jakim mieście (dobrzy ludzie nas pokierowali ;)). Na koniec wysiedliśmy na Udawalawa Junction Bus Stop, skąd podeszliśmy 2 km do naszego guest house’u. Powiem Ci, że na Sri Lance w ogóle nie spinaliśmy się na jakieś grubsze planowanie transportu, ba, całkiem spokojnie postawiliśmy na spontan – wystarczy, że powiecie na dworcu, że chcecie jechać do Uda Walawe i na pewno autobus się znajdzie 🙂 Aha, takie autobusy są naprawdę MEGA tanie, choć są dość… specyficzne 🙂
10 września 2017
Bardzo dobry wpis, ciekawe spostrzeżenia i podsumowanie. Warto się zastanawiać nad skutkami tego co robimy, zawsze i wszędzie.
11 listopada 2017
Dzięki za komentarz, za wsparcie i świadomość, że jest na tym świecie więcej osób, którym bliskie są losy tych zwierząt 🙂
22 października 2017
Byłam w Pinnawala kilka lat temu (W Uda Walawe i Yale też). Zupełnie inne odczucia. Pół dnia obserwowałam słonie radośnie taplające się w wodzie. Potem przechodziły na teren sierocińca ulicą, do swoich zagród, na jedzenie. Nikt ich nie uderzał, nie rozdzielał matek z młodymi, nie miały łańcuchów, nikt na chama nie karmił i wlókł do zdjęć. Nie były lękliwe, wychodząc z rzeki psociły, przechodziły przez ogrodzenia, schodki, zabierały turystom rzeczy. Był tez stary słoń, oślepiony przez kłusowników, stojący w miejscu od wielu lat.
Turyści robili zdjęcia dyskretnie, nie zakłócając ich zachowań. Też jestem wrażliwa na krzywdę zwierząt i ten artykuł mnie całkowicie pogrążył, ale nie wizyta w Pinnawala.
Nie wiem, w jakim miejscu byliście i z jaką grupą odwiedzających i pracowników ię zetknęliście, Być może pod naciskiem natrętnych turystów pracownicy próbowali wymuszać pewne zachowania u zwierząt, co oczywiście jest skandaliczne. Ja nic takiego nie widziałam.
Ale takimi komentarzami czynicie krzywdę, bo ten ośrodek ratuje słonie w sytuacji, gdy tracą matki, zabijane przez kłusowników czy pozostają bez pracy, gdyż braknie drzew do wycinki. Alternatywą jest śmierć.
11 listopada 2017
Hej Honorata. W naszym wpisie chcieliśmy możliwie szczerze i autentycznie opisać to, co widzieliśmy w Pinnawala i Uda Walawe wiosną 2015 roku. Jeśli byłaś tam kilka lat przed nami, to kto wie, może było tam inaczej, niż przed naszą wizytą. Jednak to, co spotkało nas w 2015 niewiele miało wspólnego z sierocińcem. A przekonaliśmy się o tym dokładnie w tym momencie, w którym odwiedziliśmy Uda Walawe. Jasne, słonie i inne zwierzęta MUSIMY chronić przed kłusownikami i innymi zagrożeniami, jednak naszym zdaniem taki cel spełnia właśnie azyl w Uda Walawe, „sierociniec” w Pinnawala był dla nas przerażającą atrakcją turystyczną, w której dobro turysty było ponad dobrem zwierząt.
27 grudnia 2018
Honorata – patrzyłaś, ale NIE widziałaś! Byłam w Pinnawali w grudniu 2018r. i BARDZO żałuje, że nie przeczytałam tego bloga przed wyjazdem do Sri Lanki, bo bym nie pojechała do tego „sierocińca” i jestem wqu ..wiona, że ja również zasponsorowałam ten zoo-cyrk. Mam dokładnie takie same wrażenie o Pinnawali jak w tym blogu. Do końca życia NIE zapomne tych smutnych oczu słoni ! Biuro podróży „Rainbowtours” z którym pojechałam do Sri Lanki otrzymał ode mnie negatywną opinie! I jeszcze opisze to na ich stronie i zamieszcze link do tego bloga (jeśli można) by przestrzec innych, by nie płacili tam za bilety. Perfidia pilotki z tego biura (a niby wegetarianka) polegała jeszcze na tym, że usprawiedliwiała łańcuchy, że są niezbędne, bo słonie gdy są w rui mogą być niebezpieczne ! Wszystkie słonie miały łańcuchy, nawet mała słonica kołysająca się w sierocej chorobie ! Pilotka ta nawet oferowała przejażdżke na słoniu, bo to ostatnia okazja, gdyż już jest zabroniona ! No dwoje debili się znalazło, żeby przewieźdź swoje dupska ! Ta pilotka ma totalnie amputowane sumienie ! Tylko kilka osób zauważyło, że coś z tym „sierocińcem” jest nie tak, ale to były inteligentne, wrażliwe osoby. Pazerność ludzi na kase i zaspokojenie własnych prymitywnych huci jest PORAŻAJĄCA !
22 listopada 2017
Planuję podróż do Azji i robię rozeznanie wśród sierocińców dla słoni jedyny słuszny to chyba ten w Chiang Mai w Tajlandii. Poniekąd cieszę się, że tam byłaś – ukazałaś prawdziwe oblicze okrucieństwa wobec zwierząt które jest uciechą dla turystów. Dziękuję za ten wpis 🙂
27 grudnia 2018
BARDZO żałuje, że nie przeczytałam tego bloga przed wyjazdem do Sri Lanki, bo bym nie pojechała do tego „sierocińca” i jestem wqu ..wiona, że ja również zasponsorowałam ten zoo-cyrk. Mam dokładnie takie same wrażenie o Pinnawali jak w Waszym blogu. Do końca życia NIE zapomne tych smutnych oczu słoni ! Biuro podróży „Rainbowtours” z którym pojechałam do Sri Lanki otrzymał ode mnie negatywną opinie! I jeszcze opisze to na ich stronie i zamieszcze link do waszego bloga (jeśli można) by przestrzec innych, by nie płacili tam za bilety. Perfidia pilotki z tego biura (a niby wegetarianka) polegała jeszcze na tym, że usprawiedliwiała łańcuchy, że są niezbędne, bo słonie gdy są w rui mogą być niebezpieczne ! Wszystkie słonie miały łańcuchy, nawet mała słonica kołysająca się w sierocej chorobie ! Pilotka ta nawet oferowała przejażdżke na słoniu, bo to ostatnia okazja, gdyż już jest zabroniona ! No dwoje debili się znalazło, żeby przewieźdź swoje dupska ! Ta pilotka ma totalnie amputowane sumienie ! Tylko kilka osób zauważyło, że coś z tym „sierocińcem” jest nie tak, ale to były inteligentne, wrażliwe osoby. Pazerność ludzi na kase i zaspokojenie własnych prymitywnych huci jest PORAŻAJĄCA !
27 grudnia 2018
NIE jedżcie do Pinnawali to NIE sierociniec a niewolniczy obóz dla słoni !!! Pinnawala to totalna komercja na kase kosztem zniewolenia żywych istot ! Żerowanie na ludzkiej litości nazywając to miejsce „sierocińcem”. Sierociniec to tam może był ale wiele lat temu ! Zniszczono cały piękny teren wokół rzeki stawiając ohydne restauracje i rząd sklepów ! Najgorsze miejsce na Sri Lance !
Tu można poczytać również opinie o Pinnawali, niestety niektóre od ludzi bez rozumu i sumienia:
https://pl.tripadvisor.com/ShowUserReviews-g304139-d647515-r561692389-Pinnawala_Elephant_Orphanage-Pinnawala_Sabaragamuwa_Province.html#
27 grudnia 2018
Zapomniałam jeszcze dodać:
Jak zapytałam jednego z „opiekunów” – Ile jest słoni – odpowiedział, że 97 w tym 63 urodzone w tej niewoli ! I to ma być sierociniec !!!??? Zapytałam – czy wypuszczane są na wolność – usłyszałam stanowcze – niee ! Za każde karmienie bananem czy mlekiem żądają dodatkowej opłaty (za banana 100 RS) które ląduje w kieszeni „opiekuna”.
27 grudnia 2018
Byłam też na tzw. safari w PN Yale. Ale to raczej przypominało rajd safari, a nie safari do obserwacji zwierząt. Do Parku Narodowego wpuścili mase jeepów, które jechały jeden za drugim w oparach pyłu i spalin jak na autostradzie ! I tak dziw, że w tym hałasie nie wszystkie zwierzęta uciekły i udało się zobaczyć m.in. pare wolnych słoni, i to było wspaniałe widzieć szczęśliwe zwierzęta w naturze! Park piękny, ale organizacja to totalna porażka ! Widać, że na Sri Lance, jak zresztą wszędzie – bożkiem jest mamona i dla niej poświęcą wszystko ! Tylko od nas, zorientowanych konsumentów zależy – za co zapłacimy, to będzie miało popyt !
8 marca 2021
[…] to by zadowolić turystów… Polecamy przeczytać więcej na ten temat u Dwa Razy Ziemia i oglądnąć vlog u […]
6 września 2021
[…] to by zadowolić turystów…Polecamy przeczytać więcej na ten temat u Dwa Razy Ziemia i oglądnąć vlog u […]