Spływ kajakowy Drawą – informacje praktyczne i niepraktyczne

W życiu to różnie bywa, ale za to w kajaku dogadujemy się z Martą doskonale. Tworzymy taki duet zgrany jak U2 i Mick Jagger, jak Jacek i Placek, jak Ptyś i Balbina. Kiedy ja mówię „wiosłuj” – to ona wiosłuje, kiedy ona mówi „ciągnij” – to ja ciągnę. Więc zaproszenie na rodzinną imprezę za Gorzowem przyjęliśmy jak czekoladowego zająca na Wielkanoc, tym bardziej, że szybko nam z mapy wyszło, że z Bobrówka na Drawę mamy rzut beretem. Spływ kajakowy Drawą wydał się pomysłem idealnym na wolny weekend.

Rzeka Drawa. O Drawie to takie historie słyszeliśmy, że ją sam Papież poleca, że to jedyna rzeka, w której pływają rekiny, albo że po takim spływie na wszystkie inne cieki będziemy patrzeć z pogardą jak Magda Gessler na sałatkę z jarmużem. Że to Real Madryt polskich rzek, taki najlepiej wypieczony kartofel w zapiekance spływów, że aż kapoki z wrażenia spadają. Że dla tygrysków, bo ma zróżnicowany charakter, odcinki spływu zwałkowego – pełne przeszkód w bystrym, trudnym i głębokim nurcie, ale i że dla misiaczków również, bo ma też odcinki leniwe, wzdłuż sosnowych borów i szuwarów.  Jeden z odcinków Drawy nazywany jest nawet trasą dla matek karmiących. Cóż. Nie trafiliśmy tam.

Bierz i czytaj!