Ile wydajecie dziennie? Ile was ta podróż kosztowała? Ludzie spotkani w trakcie i po podróży pytali się częściej o kasę niż o nasze imiona. Dlatego zawsze odpowiadaliśmy, że Andrzej i Bożena. Mamy wszystko policzone co do jednego ciaka. Nie tylko dlatego, żeby zaspokoić ciekawość innych. Taki był nasz cel od początku. Nasza podróż miała trwać tyle, na ile starczy kasy i sił. Jednego i drugiego starczyło na ponad 8 miesięcy.
Wreszcie zabieramy się za podsumowania naszej azjatyckiej podróży. Moment idealny – toż gdyby na koniec roku jakiegoś podsumowania nie sklecić, ujma na honorze murowana 🙂 Ale co to był za rok! Pełen kurzu, uśmiechów, słońca, pęcherzy na stopach i azjatyckich szaleństw. Pełen dobrych i głupich pomysłów, górskich wędrówek i wystawionych do góry kciuków. Pełen skośnych śmiejących się oczu, zębów ubrudzonych czerwonym betelem; rok pachnący ryżem, kadzidłami, mango i rozgrzanym asfaltem.
Jak połączyć podróżowanie, poezję i śmieszkowanie? Ano bardzo prosto – pisać limeryki!* Postawiłam sobie za punkt honoru, by w każdym kraju, który odwiedzę, napisać co najmniej kilka tych absurdalnych wierszyków, oddając przy okazji klimat danego miasta i charakter spotkanych na drodze ludzi.
Właśnie mija piąty miesiąc naszej podróży. Zdążyliśmy przemierzyć Indie, objechać Sri Lankę, poznać dogłębnie Birmę, skosztować Tajlandii, dotrzeć do Malezji. Zdążyliśmy też… nasiąknąć nieco tutejszymi zwyczajami i przyzwyczaić się do niektórych podróżniczych niewygód. Choć ciężko wrzucić wszystkie azjatyckie kraje do jednego worka, to istnieją takie zachowania, które powtarzają się na wielu szerokościach geograficznych tego zwariowanego kontynentu. Dodajmy – zachowania, które naprawdę wchodzą w krew! Jesteśmy niczym kameleony, ale uwierzcie – po pewnym czasie też zaczęlibyście nazywać azjatyckie dziwactwa jedyną słuszną normalnością.
Ja wiem, że marudzenie zawsze w cenie, a najwięcej emocji wywołuje krytyka. Ja wiem, że łatwo pośmieszkować sobie, gdy dobieramy się do czyichś wad, wtedy też można spodziewać się dyskusji lub chociaż żywiołowej reakcji. To wszystko prawda. Jednak nie dajcie wmówić sobie, że czarne jest czarne! Bo w Indiach spotkamy zarówno czerń, jak i biel… Ale najwięcej zobaczymy tych kolorów, których Damian nawet nie potrafiłby nazwać 😉 Czas zatem na odczarowanie wizerunku Indusa, który, przez ostatnie posty Damiana (część 1, część 2), stał się Waszym najgorszym koszmarem, najczarniejszym bohaterem z baśni, zimnym szują. Nie dajmy się zwariować!
Część druga wpisu o tym, jak to Indusi nie przypadli mi zbytnio do gustu. Po Indusach: Wpychaczu, Śmieciarzu, Beep Beep, Disko i kucharzu (dlaczego nie przepadam za Indusami – część pierwsza) przyszła pora na pozostałą piątkę. Będą: anegdota z potwornym miastem Pune w tle, kilka dialogów, a przede wszystkim wyjaśnienia, co z tymi Indusami jest nie tak. Wszystko według mojej subiektywnej opinii.
Indie. Kraj ogromny, kulturowo, obyczajowo i religijnie różnorodny. Dla mnie niemal pod każdym względem kraj oryginalny, niepodobny do żadnego innego. Niesamowicie ciężki do podróżowania. Niezwykły, w dobrym i złym tego słowa znaczeniu. Niestety, pod kilkoma względami – okropny.
Stoisz na schodkach i patrzysz na Ganges – słońce tańczy na wodzie, pływają łódki z turystami i bez turystów, w wodzie kąpią się krowy… Okej, a teraz spójrz za siebie.